Prawie na dwa lata dałem sobie spokój z bieganiem. Moim ostatnim mocnym biegiem była dyszka podczas Biegu Niepodłegłości w Rzeszowie w 2016r. zakończona życiówką 36:17min. Nie wiem dlaczego przydarzyły mi się te dwa lata przerwy (bo bieganie jest nudne jeśli ktoś siedział w życiu na rowerze), ale dobrze wiem dlaczego po sezonie rowerowym 2018 naszło mnie na podkręcenie swojego wyniku w połówce. Wszystko przez tego gościa: Lary Zębatka i jego projekt, który zakończył się mega sukcesem. Przeczytałem podsumowanie Larego po występie na Hawajach i odkryłem, że jednak w tym wieku można się jeszcze trochę poświęcić dla sportu:) (oczywiście w jakimś tam % tego co robił Lary).
Biegać na poważniej zacząłem w listopadzie. Październik poświęciłem tylko na przypomnienie organizmowi, że jest taka forma wysiłku jak bieg. 110km to przebieg w październiku. Od listopada mój kilometraż wyglądał następująco:
Listopad – 165 km (16 treningów biegowych)
Grudzień – 172 km (16)
Styczeń – 223 km (20)
Dystanse może i nie największe, ale każdy trening jaki rozpisałem miał jakiś cel. Nie wychodziłem nigdy na trening aby po prostu pobiegać. W skrócie napiszę, że w każdym tygodniu było: długie wybieganie, interwały, tempo, 2-3 biegi lekkie.
Do tego w tygodniu dorzucałem: 2x basen (super regeneracja), 2x siłownia (coś na siłę biegową, która uratowała mi tyłek w drugiej części półmaratonu) i 3x trenażer (idealny na cieniowanie). Zaczynając dzień o 4:30 da się zmieścić do 7 rano z dwa treningi 🙂
W międzyczasie zaliczyłem kilka startów kontrolnych, ale żaden z nich nie był biegany na 100%. Starałem się żeby wszystko miało swój cel. Tak samo było z moją wagą. Wbiłem sobie do głowy 71 kg w dniu startu i udało się to zrobić zbijając 5 kg od listopada.
W Hiszpanii pojawiam się z moimi dwoma dziewczynami już we wtorek wieczorem, dzięki czemu jest szansa wykonania 3 treningów przed niedzielą. Już podczas pierwszego z nich wiem, że będzie dobrze. 3km tempówki wchodzą po 3:35min/km bez większych problemów. W sobotę przed biegiem wpada jeszcze brat Damian i udaje mu się ogarnąć krótki film z zawodów, który możecie zobaczyć pod tym tekstem.
Sam bieg to już bajka. Pierwsza dyszka w 36:09 min zapowiadała, że wymarzone 1:20h padnie na hiszpańskiej ziemi. W drugiej części dystansu lekkie odcięcie, ale na szczęście pod kontrolą i udaje się na zegarku zawsze łapać kilometr poniżej 3:50. Na miękkich już nogach dobiegam do mety i trochę nie wierze w to co widzę na zegarze zawieszonym na bramie mety. 1:18:16. OK mogę kończyć karierę biegową bo przecież ja zawsze marzyłem tylko o tym aby złamać 1:20 (oczywiście już wiem, że 1:16/17 jest do zrobienia i to się nie skończy jeszcze długo 🙂 ). Bieg na Stravie.
P.S. wielkie dzięki dla rodzinny, której chciało się pojawić w Barcelonie, była mega motywacja żeby nie pojawić się na mecie powyżej 1:20 🙂
Sebastian