Maraton – dystans budzący mnóstwo emocji, o którym krąży wiele mitów i historii. Dystans, który chce przebiec co najmniej raz w życiu wielu sportowców amatorów. Ten cel od dawna był też na moim “bucket list” jako takie mgliste, mało realne marzenie. Od ponad połowy mojego życia sport jest jego ważną częścią. Zaczęło się od kolarstwa, później studia na AWF, następnie siłownia i praca nad sylwetką, a od ok. 2 lat powrót do wytrzymałościówki tyle, że tym razem padło na bieganie.

Nigdy nie lubiłem biegać. Podczas treningu kolarskiego biegałem w zimie w ramach przygotowań do sezonu. Później wziąłem udział w kilku gorlickich biegach na piątkę, bo były “pod domem”. Potem był wyjazd za granicę, przez kilka lat praca na zmianie w fabryce i długa przerwa od treningu wytrzymałościowego. Początek mojego biegania to dzieło przypadku. Jakoś w lipcu 2 lata temu koleżanka w pracy rzuciła: “Słuchajcie, a może byśmy tak przebiegli dyszkę?” Mowa była o dużym biegu ulicznym organizowanym w okolicy. Mi więcej nie trzeba było, obudziła się moja dusza sportowca, oczywiście podjąłem wyzwanie i zacząłem biegać. Początki, jak to bywa, trudne, po kilku latach przerwy forma żadna, praca na przemian w dzień i noc plus obowiązki rodzinne. Biegałem może 2,3 razy w tygodniu bez żadnego planu. Na bieg postawiłem sobie za cel złamać 50 minut czego nie osiągnąłem, kończąc wykończony na równych 51. To niepowodzenie tylko bardziej mnie zmobilizowało i wkrótce zacząłem biegać więcej. Wiele o treningu biegowym nie wiedziałem więc zacząłem szukać informacji w necie i chłonąć co tylko znalazłem, próbując różnych metod i treningów na sobie. Po 3 miesiącach w miarę regularnego biegania kolejna dyszka i 45:56 na pofałdowanej trasie dało kopa i wyznaczyło kolejny cel – złamać 45 minut 🙂 na to musiałem długo poczekać bo przez pandemie nie było gdzie startować. W lecie między lockdownami udało się coś pobiec, forma szła do góry i pod koniec roku przypomniałem sobie o maratonie.

Stwierdziłem, że jak już pobiec to któryś z tych największych. W Europie są 2 wielkie maratony z serii World Marathon Majors: Londyn i Berlin. Żeby wystartować w którymś z nich trzeba mieć szczęście i zostać wylosowanym w loterii. Z uwagi na ogromną liczbę chętnych szansa na wylosowanie jest poniżej 10%. Z moim krótkim stażem biegowym na maraton było jeszcze za wcześnie, ale postanowiłem próbować w loterii co roku, licząc, że może za kilka lat mi się poszczęści i będę mógł w którymś z tych biegów wystartować.

Styczeń 2021, loteria i mejl mówiący, że zostałem wylosowany na Berlin Marathon był szokiem. Byłem przeszczęśliwy, że już po pierwszej próbie będę miał okazję spełnić marzenie i pobiec na najszybszej trasie świata gdzie bito już wiele rekordów! Od tego momentu myśl o starcie towarzyszyła mi cały czas. Z miesiąca na miesiąc mój trening stawał się lepszy, zwracałem też większą uwagę na dietę starając się zbić wagę – wiadomo, im mniej balastu tym szybciej się biegnie 🙂 Lato spędziłem w Polsce gdzie po miesiącach bez startów rzuciłem się na wszystkie biegi organizowane w okolicy chcąc sprawdzić formę i zebrać trochę doświadczenia przed tym najważniejszym startem. Forma rosła, zacząłem nawet regularnie stawać na podium w różnych biegach co dla mnie było nowością 🙂 ostatnia dyszka trochę ponad miesiąc przed Berlinem utwierdziła mnie w przekonaniu, że wszystko idzie w dobrym kierunku – złamane 40 minut w Lipinkach w biegu, który potraktowałem treningowo było dla mnie mega wynikiem 🙂 po tych zawodach odpuściłem już starty, żeby zwiększyć kilometraż i zrobić kilka longów potrzebnych do maratonu. Ostatnie kilka miesięcy przed Berlinem to trening 5x na tydzień w prostym schemacie:
wtorek – tempo
czwartek – interwały
niedziela – long
środa, sobota – luźne wybieganie
poniedziałek, piątek – wolne lub rege rower

Wszystko kontrolowane tętnem aby trzymać się zasady 80/20. Do tego robiłem ćwiczenia siłowe na nogi i korpus plus rozciąganie/mobility. Wpadłem w fajny rytm trenując głównie rano póki córka jeszcze spała 😉 tylko longi robiłem po śniadaniu, żeby nie brakło energii. Kilka dwudziestek plus najdłuższe wybiegania 28 i 32km pozwoliło mi zaplanować tempo w jakim powinienem biec w maratonie.

Do Berlina wybraliśmy się z moimi dwiema dziewczynami na szybki 3-dniowy wypad. Przylot w piątek, w hotelu byliśmy wieczorem, miska makaronu na późną kolację i odpoczynek. Sobotę przeznaczyliśmy na sprawdzenie dojazdu na start i wycieczkę na EXPO po numer startowy. Po sporym spacerze wśród setek ludzi (za chwilę startował maraton na rolkach) znaleźliśmy wejście na start/metę i family meeting point (co było bardzo ważne, aby się w tłumie odnaleźć na mecie). EXPO to kolejne kilometry spaceru, którego miało być jak najmniej w dzień przed maratonem 😉 poddenerwowany i zniechęcony kilkoma godzinami spaceru chciałem jak najszybciej wrócić do hotelu, żeby chociaż trochę dać nogom odpocząć. Odpuściłem całkowicie zwiedzanie EXPO tak jak ponad godzinną kolejkę do zmiany bloków startowych (i tak wątpię, żebym coś ugrał ;). W hotelu jeszcze sprawdzenie sprzętu i relax przed dniem, na który czekałem od początku roku.

Dzień startu rozpoczęty płatkami z mlekiem i chrupiącą bułką z dżemem. Potem chwila odpoczynku, obudzenie dziewczyn na śniadanie i droga na start. Jako, że miałem startować z ostatniego bloku o godzinie 10:30 nie musiałem się specjalnie spieszyć. Kiedy elita z Kenenisą Bekele na czele startowała o 9.15 my dojeżdżaliśmy metrem pod Bramę Brandenburską. Na bramkach pożegnałem dziewczyny i w tłumie udałem się na start. Idąc do sektora wypatrywałem możliwości przesunięcia się jakoś do szybszego bloku co miałem nadzieję zaoszczędziłoby mi wyprzedzania setek wolniejszych biegaczy (ostatni blok był dla tych planujących ukończyć maraton powyżej 4:15 ale też dla debiutantów). Moim planem minimum było złamanie 3:30, optimum 3:15 a maximum 3:10 więc start z ostatniego bloku oznaczałby dla mnie mozolne przepychanie się do przodu. Zacząłem więc iść pewnie w stronę szybszych sektorów, ale zaraz zostałem zatrzymany przez stewarda. Widząc za nim szereg toitoiów powiedziałem, że muszę siku, przepuścił mnie 😉 niespodziewanie znalazłem się w strefie szybszych bloków startowych jednak aby do nich wejść trzeba było przejść przez bramki, na każdej 2 stewardów sprawdzało twój numer startowy. Myślę sobie kurcze chyba muszę wrócić do mojego bloku bo i tak nie wejdę na start. Zacząłem jednak truchtać wypatrując możliwości przejścia bramki. Zauważyłem, że na jednej bramce para stewardów stoi obok, rozmawia i w ogóle nie jest zainteresowana sprawdzaniem numerów wchodzących biegaczy, oto moja szansa 🙂 dokończyłem rozgrzewkę i jak gdyby nigdy nic wszedłem tą bramką do strefy startowej. Okazało się, że chwilę wcześniej był start tej fali więc ulica była praktycznie pusta. Zawiązałem jeszcze buty, włączyłem zegarek i zacząłem iść zastanawiając się gdzie ten start. Nagle jakaś brama przede mną, niepewny czy to start czy jeszcze nie zacząłem truchtać, za bramą obejrzałem się i widząc wielki napis START nie miałem już wątpliwości. Mój maraton zaczął się właśnie teraz! 🙂

Sam bieg to właściwie 42 kilometry ciągłego szukania miejsca do wyprzedzania kolejnych biegaczy. To pokazuje jak ważne jest wystartowanie w odpowiednim miejscu. Mimo, że wkręciłem się wcześniej na starcie to już po 1km dogoniłem główną grupę i utknąłem w korkach, momentami nie było jak wyprzedzać więc wlokłem się za innymi. Potraktowałem to jako rozgrzewkę, starałem się cieszyć biegiem i chłonąć atmosferę. A ta była NIEZIEMSKA. Tłumy kibiców na trasie, muzyka, okrzyki, różnego rodzaju orkiestry i zorganizowane grupy dopingujące biegaczy to coś niesamowitego. Ciężko to opisać, to trzeba przeżyć!

Moim planem było biec spokojnie do 30km a później jeśli będą siły stopniowo przyspieszać aż do finiszu. Gdzieś przeczytałem wypowiedź jakiegoś biegacza, że “pierwszą połówkę trzeba przespać” i to sobie powtarzałem przez pierwszą część biegu 🙂 po połówce czułem się świetnie, utrzymując tempo ok. 4:30/km ciągle jednak się hamowałem. Po około 25km zacząłem czuć pierwsze oznaki zmęczenia, zaczął się lekki ból stóp i palców czego się spodziewałem. Pokonałem 30km i wciąż czułem się bardzo dobrze zacząłem więc spokojnie przyspieszać zamykając każdy kilometr w okolicach 4:20-4:30. Mając jednak w głowie wiele historii o mitycznej ścianie i różnych problemach po 30km nie chciałem przeszarżować. Problemy nie ominęły i mnie. Na 36km kiedy na dobre się rozkręcałem poczułem skurcz w lewej łydce. Od razu zwolniłem wsłuchując się w mój organizm jednak po chwili to samo w prawej dwójce. Za moment kilka ukłuć w lewym kolanie i stało się jasne, że ciało już się buntuje. Maraton dla mnie tak naprawdę zaczął się właśnie wtedy 🙂 Temperatura dawała się we znaki, było coraz cieplej, dobrze już ponad 20 stopni. Mimo, że piłem na każdym punkcie, miałem też swój softflask z izotonikiem byłem coraz bardziej odwodniony. Mięśniom brakowało elektrolitów. Zaczęła się walka o utrzymanie tempa, straciłem technikę, starałem się tylko biec tak, aby uniknąć kolejnych skurczów. Tempo spadło jednak kolejne kilometry zamykałem w okolicy 4:40 więc ciągle było ok. Patrząc jednak na innych nie miałem na co narzekać. Mijałem dziesiątki biegaczy, którzy na poboczu walczyli ze skurczami, coraz więcej osób nie było w stanie biec i po prostu szło do mety. Starałem się obliczyć w myślach na jaki czas biegnę. Na tym etapie nie było to łatwe zadanie jednak wyszło mi, że powinno być poniżej 3:15. Byłoby super! 🙂 Te ostatnie kilometry to już prawdziwa męka, coraz większy ból, nogi z każdym metrem stawały się coraz cięższe i aż do końca obawiałem się, że jakiś nagły skurcz uniemożliwi mi dalszy bieg. Wiwatujący tłum i cola na 40km dodały jednak sił 🙂 Widok Bramy Brandenburskiej na ostatniej prostej to było coś pięknego 🙂 Finisz po niebieskim dywanie, spojrzenie na zegarek: 3:13:40! Wooow! To uczucie spełnienia na mecie rekompensuje miesiące przygotowań i wyrzeczeń. Dochodzi do ciebie, że właśnie przeżyłeś niesamowitą przygodę, doświadczenie, które zostanie z tobą do końca życia.

Co było na plus:

  • przygotowanie/trening
  • tempo/rozłożenie sił, wynik
  • wybór sprzętu
  • softflask w ręce

Na minus:

  • EXPO – lepiej byłoby udać się tam wcześniej, zostawiając sobotę na odpoczynek
  • blok startowy – mogłem przebiec półmaraton w przygotowaniach i postarać się o szybszy sektor
  • punkty odżywcze – chaos, tłoczno, ludzie na siebie wpadali, bagno z wylanych napojów i masa kubków na ulicy

Po biegu byłem tak odwodniony, że pomimo wypicia kilku litrów izotonika i coli przez kilka godzin ciągle chciało mi się pić. Spodziewałem się też zakrwawionych palców u stóp, nie było jednak aż tak źle – skończyło się na małym bąblu i obolałych stopach. Klapki na mecie to był zdecydowanie dobry pomysł 🙂 Podsumowując z biegu jestem mega zadowolony, biorąc pod uwagę, że wcześniej mój najdłuższy biegowy start to było 11km. Na trasie biegu wypiłem sporo wody i izotoniku, zjadłem 1 żel z kofeiną (chociaż nie czułem głodu) i wyprzedziłem ponad 2000 osób nie dając się wyprzedzić nikomu. Osiągnąłem swoje cele cały czas czując  mega radość z biegu (ostatnie kilka kilometrów może trochę mniejszą 😉 i przekroczyłem kolejny raz swoje granice. Teraz wiem, że lepszy wynik jest jak najbardziej w zasięgu. Może za rok znów w Berlinie? Albo w Londynie? Jako, że za pierwszą próbą nie zostałem wylosowany na pewno spróbuję ponownie. Rejestracja na Berlin Marathon 2022 już otwarta i właśnie się zapisuję 🙂

Tomasz Pyznar