Po rowerowej, wiosennej Chorwacji, kiełkowała potrzeba powrotu na południe i większej eksploracji. Ale wyjazd nie był aż tak bardzo spontaniczny, planowaliśmy go co najmniej od zimy. Oprócz pętli turystycznej przez parki narodowe, zaplanowałem też rozprawienie się z dwoma fajnymi podjazdami na wybrzeżu, a byliśmy też przygotowani na ewentualne bonusy.

Mała pętelka po Durmitorze i okolicach

Po małym falstarcie, spowodowanym awarią samochodu,  i po przymusowym powrocie spod Tokaja do domu (miałem spotkać się z drugą połową ekipy w południowych Węgrzech), wszystko zaczęło się układać i wylądowaliśmy we wtorek wieczorem (19.04) przy Parku Narodowym Biogradska Gora. Rankiem udało się znaleźć miejsce na zostawienie auta. Szybki przepak do sakw i ruszamy wzdłuż doliny Tary. Droga wiedzie wysoko nad rzeką, często przez tunele w skałach, wąwóz ma miejscami ponad 1000m wysokości (!). Dość szybko docieramy do mostu Đurđvića, jednego z najwyższych w Europie i zaczynamy zdobywać wysokość podjeżdżając znów w stronę Parku. Kilka zakrętów i dojeżdżamy pod zaśnieżone góry Durmitoru, do Žabljaka. Krótka wizyta nad jeziorem, zakupy w doskonale zaopatrzonym supermarkecie, podjazd do wioski Ivan Do na autocamp (nieczynny o tej porze, ale właściciel radośnie oznajmił nam, że jeżeli nie zamarzniemy, możemy się rozbijać) i rozkładamy biwak na łączce z odchodami owieczek 😉

Noc dość chłodna, temperatura lekko poniżej zera, chmury przewiało, a na rowerach osiadł szron. Za to poranek wita nas super widokami. Po śniadanku nad Crnem Jezerem wbijamy się w serce gór. Słońce grzeje, ale nie jest za ciepło, widoki zachęcają do jazdy. Wokół kwitną łany krokusów. Szybko zdobywamy wysokość i w okolicy południa docieramy pod przełęcz pod grupą Bobotov kuka. Tu zaczynają się małe schody – pola śnieżne, przez które trzeba prowadzić rower. Momentami nie jest to łatwe, ciężka (ok. 30kg) przyczepka ucieka mi w dół zbocza. Wydawało się, że za przełęczą 1907m n.p.m. będzie lepiej, ale do kolejnego sedla znów męczymy przez coraz bardziej rozmiękające śniegi. Gdy kierujemy się za przełęczą na północ, też nie jest dobrze, czasami zbiegamy setki metrów polami śnieżnymi. Ale gdy już wsiadamy na asfalt – jedzie się wyśmienicie. Fantastyczny zjazd tunelami do jeziora Pivsko, super widoki na błękitną wodę, tankowanie w ostatnim sklepie po drodze i poszukiwanie dogodnego miejsca na biwak.
Ostatni dzień z założenia miał być wykańczający – spory dystans (ca. 150km) i przewyższenie (około 3500m) zmusiły nas do troszkę wcześniejszej pobudki 😉 Jazda przez krasowe tereny kilku przełęczy w masywie Vojnika, w stronę Šavnika, jest naprawdę fajnie płynna, głównie dzięki dobrym asfaltom, słoneczku i niewielkiemu wiatrowi. Zmęczenie zaczynamy odczuwać na kolejnych przełęczach w stronę doliny Bukovicy i Moračy (obie trochę ponad 1500m n.p.m.), ale widoki na pięknie ośnieżoną Kapę Moračką, z zielonymi łąkami w dole doliny, wynagradzają nam prawie wszystko;) Ostatnią przełęcz robimy już nocą, stąd już tylko zjazdy do Kolašina i NP Biogradska Gora. Zaliczam jeszcze po ciemku podjazd na jezioro leżące na 1094m n.p.m. i przemieszczamy się w stronę stolicy.

Milion zakrętów znad morza

Część zaliczeniową zaczęliśmy od Boki Kotorskiej i fantastycznych serpentyn podjazdu nad zatokę.  Pogoda dość niepewna, ale asfalty wysychają dzięki przebijającemu się słoneczku i mocniejszemu wiatrowi. Szybko zdobywa się wysokość i ani się oglądamy, a jesteśmy na 1000m n.p.m.. Magda zostaje z tyłu i zaczyna powoli zjeżdżać, ja uderzam na Park Narodowy Lovćen i główny szczyt obszaru – Jezersky vrh. Za szlabanem zaczyna się robić stromo, 3km przed końcem łapie mnie śnieg z deszczem. Dojeżdżam tylko do parkingu restauracji (ok. 1560m n.p.m.), nie zaliczam mauzoleum na szczycie. Temperatura szybko spada, zaczyna mocno lać i wiać. Zjeżdżam średnio szybko, żeby nie przestrzelić zakrętu i nie spaść kilkaset metrów w stronę wody;) Do auta docieram przemoczony do pieluchy, trzęsąc się, a przebiórka zajęła mi z pół godziny…

Klątwa Sv Jury?

Pogoda na wybrzeżu nie pozwala na jakąkolwiek aktywność na zewnątrz, a co dopiero na planowany podjazd na Svetego Jurę – w Makarskiej leje jak z cebra. Niestety muszę znów odpuścić 😉 Jakiekolwiek późniejsze plany podjazdowo-zjazdowe krzyżują na zmianę rzęsisty deszcz, katabatyczny wiatr bora, zrywający nam bagażnik rowerowy na autostradzie, i moje zapalenie zatoki szczękowej.

Nie wiem skąd takie narzekania na kierowców bałkańskich – ciągłe klaksony i pozdrowienia, omijanie nas szerokim łukiem na szosie, ani jednej przykrej sytuacji na dość ruchliwych drogach – powodowało, że jazda była niesamowicie przyjemna. Jakość asfaltów znacznie lepsza niż na Węgrzech czy Słowacji, często lepsza niż w Polsce…oczywiście jeżeli pominie się spadające na drogę skały 😉 Pogoda w górach dopisała niesamowicie, wybrzeże okazało się tym razem pechowe. Czarnogóra jest kolejnym krajem obrażonym na Pepsi – da się je znaleźć tylko w większych sklepach i tylko w małych butelkach 😉 Za to burek z serem wciąż tak samo smaczny!

Wojciech J. Gubała

Więcej fotek i statystyk na blogu autora: http://wujekg.bikestats.pl/c,36348,Montenegro-2016.html